Welcome To… – skreśl sobie domek

Dom z basenem, pod palemką, z białym płotkiem – teraz do samodzielnego wykreślenia. Gra Welcome To (Your Perfect Home), której autorem jest Benoit Turpin, zaś wydawcą Blue Cocker Games, w założeniach jest prostą skreślanką bazującą na pomyśle roll & write. Z małym twistem.

W pudełku nie znajdziemy żadnych kości, którymi powinniśmy rzucać, a następnie zapisywać ich wyniki na arkuszach gry, lecz talię kart. Każda karta na jednej stronie prezentuje numer domu (od 1 do 15), a na drugiej pewien efekt. Karty te podzielimy na trzy stosy, z których co rundę odsłaniać będziemy trzy zestawy dostępnych akcji, składające się z pary kart: numeru i efektu. Wybór jednego z tych zestawów pozwoli graczom nanieść na plan miasta przed sobą numer projektowanego domu oraz wykorzystać powiązany z nim efekt, zazwyczaj zwiększający liczbę punktów zwycięstwa na koniec gry. Możemy zatem kreślić na naszych mapach wypasione domostwa z basenami, projektować parki dla całych ulic, grodzić osiedla na mniejsze. Cały szkopuł w tym, by numeracja domów na każdej z trzech ulic naszego planu postępowała w kolejności rosnącej. Wypełniając numerami kolejne miejsca na planie zawężamy nasze możliwości w następnych rundach; podstawą jest zatem sprytne planowanie i umiejętność przewidywania.

Ponadto, gracze ścigają się ze sobą o jak najszybsze wypełnienie trzech celów publicznych, również przynoszących punkty zwycięstwa na końcu gry, a premiujących określone rozmiary projektowanych osiedli lub budowę zadanych obiektów. W miarę upływu czasu coraz trudniej jest wypełniać puste miejsca odpowiednimi numerami domów, dlatego gracze mogą posłużyć się też akcjami robót drogowych (modyfikując numer domu o +/- 2), bis-ów (nadając sąsiedniemu domostwu identyczny numer) lub w ostateczności tworząc rondo (dzielące jedną ulicę na dwie). Niektóre z tych udogodnień odejmą graczom punkty na końcu rozgrywki, lecz pomogą w wypełnieniu celów publicznych. Rozgrywka kończy się, gdy którykolwiek z graczy wypełni wszystkie trzy zadania celów publicznych albo zapełni numerami domów wszystkie puste pola planu albo po raz trzeci nie zdoła wykonać akcji w swej turze – nie mogąc wpisać żadnego z numerów domów w swój plan. Gracze podliczają wówczas punkty zwycięstwa za: spełnione cele publiczne, liczbę zaprojektowanych parków, basenów, skorzystanie z modyfikatorów numeracji, liczbę i wielkość wybranych osiedli. Gracz z najwyższym wynikiem zostaje zwycięzcą.

 

Brzmi niewinnie, ale gra jest świetna. Wciąga tak, że chce się w nią grać rozgrywka za rozgrywką. Jest prosta do wytłumaczenia i szybka w przebiegu. Dostępna dla dowolnej liczby graczy, bo ogranicza nas tylko liczba arkuszy planów miast do skreślania. Przewidziana jako typowy filler między cięższymi tytułami, pewnego dnia, niespodziewanie, stała się głównym daniem mojego spotkania z planszówkami. Ma sporo uroku.

Na ten urok składa się kilka czynników, w tym samo wykonanie i temat gry. Tworzymy w niej typowe przedmieście typowego amerykańskiego miasteczka z lat 50-tych ubiegłego wieku. Ładnie ilustrują to karty z numerami domów, które zawsze zawierają jakiś ciekawy szczegół charakterystyczny dla przeciętnego amerykańskiego domku z gankiem. Znajdziemy tam i rękawicę baseballową, i flagę amerykańską, i amulet łapacza snów, i cocker spaniela, i nawet szopa pracza. Oprócz talii kart domów i kart celów oraz grubego bloczku arkuszy do wypełniania, w pudełku znajduje się jeszcze zestaw zwykłych krótkich ołówków. Ołówki te nie są może zbyt poręczne, zaś kolorowe arkusze planów początkowo sprawiają wrażenie delikatnych i drobno zadrukowanych, ale idzie się przyzwyczaić. Do tego dostajemy pięć pomocy gracza prezentujących na drugiej stronie wesołe grafiki w stylu tamtych lat. Całość bardzo zręcznie osadza nas w klimaciku małej firmy kreślarskiej odpowiedzialnej za projekt architektoniczny i wykonanie szkiców technicznych dla planowanego osiedla domów jednorodzinnych.

Największym atutem Welcome To jest łamigłówka jaką każdorazowo tworzy przed graczem. I ilość rozwiązań jakie można w niej uzyskać. Wszyscy gracze zaczynają z jednakowymi niewypełnionymi arkuszami planów nowego przedmieścia, a do tego korzystają z tych samych zestawów numerów i efektów – wybierając jedną z trzech opcji i wpisując numer domu z odsłoniętej karty na plan przed sobą. Teoretycznie mogliby robić to samo. Jednak już po kilku rundach plany poszczególnych graczy różnią się od siebie. Każda osoba ma jakiś inny pomysł na projekt, dąży do wypełnienia w pierwszej kolejności innego z celów, decyduje się specjalizować w budowie basenów, lub zazielenianiu okolicy parkami, lub punktowaniu za grodzone osiedla, lub próbuje strategii „wszystkiego po trochu”. Każda osoba próbuje też inaczej ratować się z opałów.

Choć przez większość czasu rozgrywki gracze wpatrują się we własne arkusze, to znajdziemy w Welcome To troszeczkę interakcji. Wypełnianie celów publicznych to wyścig – tylko pierwszy gracz zdobędzie za dany cel pełną liczbę punktów zwycięstwa. Ponadto gracz, który użyje najwięcej modyfikatorów numeracji domów również zdobędzie większą liczbę punktów od rywali. Więcej interakcji w tej grze nie ma, ale to nic nie szkodzi, bo adrenalinę wystarczająco podnosić nam będzie losowość.

Trudno, by w grze opartej o talię przetasowanych kart nie było losowości. Ale to właśnie odsłaniane pary kart, ich numery i efekty tworzą tę grę. Nadają grze rytm i wymagają od gracza decyzji. Podoba mi się jak beztrosko zaczyna się nasza rozgrywka i jak z rundy na rundę grzęźniemy w przedstawianych opcjach. Podoba mi się, że w pewnym momencie musimy ostro wyhamować z planowaniem i sprowadzić nasze marzenia na ziemię. Zacząć myśleć praktycznie. Welcome To jest grą, w której wszyscy gracze wykonują swoje akcje jednocześnie i korzystają z tych samych kart. Cała zagwozdka polega na najsprytniejszym wykorzystaniu nierozłącznej pary: numeru domu i przypisanego mu efektu.

Posiadanie własnego pomysłu na projekt tego całego amerykańskiego przedmieścia jest dość istotne, bo premiowane jest koncentrowanie się na określonym typie zabudowy. Każdy kolejny zaprojektowany basen znacząco zwiększa liczbę punktów zwycięstwa, podobnie jak każdy kolejny park na danej ulicy, czy korzystanie z fioletowych kart akcji podnoszących mnożnik za określoną wielkość osiedli. Wykorzystanie płotków, którymi próbujemy podzielić ulice domów na mniejsze osiedla określonej wielkości, ale nie wiedząc jeszcze czy uda się je zapełnić właściwymi numerami, to kolejna kwestia wymagająca zastanowienia.

Welcome To jest też – a może przed wszystkim – grą bardzo zabawną i przyjemną do rozgrywania. Wygląda na to, że autor gry znalazł przepis na idealną grę familijną: skubnął trochę z gier typu city-building, trochę z gier typu roll & write, i wprowadził do tego projektu dwustronne karty pozwalające tworzyć zestawy akcji. To projekt prosty, bardzo dobrze zrealizowany i przyjemny w odbiorze. Podoba mi się, że gra nie wykorzystuje kości i nie każe wypełniać graczom abstrakcyjnego arkusza rzędami abstrakcyjnych liczb. Zamiast tego mamy jakże intuicyjne wypełnianie rzędów ulic numerami domów w porządku rosnącym. Welcome To znakomicie przemyca architektoniczny temat do prostej karcianki. Rzeczywiście możemy mieć tu wrażenie projektowania własnego osiedla na przedmieściach.

Gra jest szybka, bo wszystkie akcje wykonywane są przez graczy równocześnie. Podoba mi się szczególnie to, że wszyscy gracze wybierają jedną spośród tych samych trzech opcji. Pomysł na stworzenie zestawów akcji złożonych z dwóch stron kart jest prosty i ciekawy. Rozgrywki są bardzo różnorodne, a gracze mogą próbować różnych strategii. W każdej rozgrywce mamy przed sobą ciekawą łamigłówkę i całkiem sporo decyzji do podjęcia, które z każdą rundą robią się trudniejsze. Do stołu możemy zaprosić w sumie dowolną liczbę graczy, a dzięki temu, że akcje wykonujemy jednocześnie, rozgrywka i tak nie powinna przekroczyć 30 minut. Jeśli lubicie gry proste i wymagające zarazem, szybkie i przystępne, klimatyczne i nieszablonowe, Welcome To… będzie jak znalazł.

 

0 Udostępnień