Essen 2016, część druga – gry planszowe i kafelkowe

W drugiej części relacji z tegorocznych targów gier planszowych w Essen przedstawiam wybrane gry z kategorii planszowych i kafelkowych. Przypominam, że są to zaledwie pierwsze wrażenia po pojedynczych partiach. Miejcie to proszę na uwadze.

Oilfield (gra dla 2 do 5 graczy od wydawnictwa ABBA Games, autor: Paco Yanez)

Rozegraliśmy partię trzyosobową. Jesteśmy przedsiębiorcami wydobywającymi ropę naftową i gaz ziemny w Teksasie, sprzedając je na rynkach lokalnym i międzynarodowym, dbając też o obszar inwestycji. W każdej rundzie gracze wybierają akcję publiczną spośród tych dostępnych na planszy (pozyskanie praw do terenu, postawienie wieży wiertniczej, wydobycie,  sprzedaż, inwestycje, znacznik pierwszego gracza) oraz prywatną (wybieraną w sekrecie z kart na ręku). W grze rywalizujemy o tereny wydobywcze, lepszą infrastrukturę, staramy się utrzymać jakąś równowagę finansową i rozbudować swą rafinerię; jednocześnie też eksploatowane złoża wyczerpują się, co również musimy uwzględnić w planowaniu. Bardzo przyjemna gra w kategorii gier średniozaawansowanych. Ma bardzo proste łatwo przyswajalne zasady, a jednocześnie rodzi sporo decyzji. Gra, która dobrze może wprowadzić graczy rodzinnych na nieco wyższy poziom zaawansowania, bo to bardzo przyjemne, choć dość typowe euro. Spodobała mi się też mega czytelna i dla mnie klimatyczna, choć oszczędna, oprawa graficzna. Chciałabym może nieco więcej ciężaru w samej rozgrywce, ale i tak, wydaje się, że to całkiem porządna gierka. Obawiam się, że może nieco zagubić się wśród wielu podobnych solidnych tytułów, działających sprawnie, lecz bez fajerwerków.


Sola Fide: The Reformation
(gra dla 2 graczy od wydawnictwa Stronghold Games, autorzy: Christian Leonhard, Jason Matthews)

To pojedynek katolików z protestantami o kolejne ziemie przedstawione na kaflach, z których tworzymy mapę – obszar gry. W miarę postępu rozgrywki odsłaniane są kolejne kafle prezentując nowe „pola bitwy”. Całość oparta jest na kartach, które gracze zagrywają realizując opisane tam efekty i umieszczając znaczniki swego koloru na danym kaflu terenu. Walczą o zdobycie kontroli nad danym obszarem, poprzez manewrowanie znacznikami i zdobywaniem większości na torach okalających każdy obszar. Takie przeciąganie liny. Rozgrywka nieco skojarzyła mi się ze Sztuką wojny (Sun Tzu), właśnie przez te pojedynki o każdy obszar i „ciągnięcie” w swoją stronę. Sztuka wojny jednak ostatecznie podoba mi się bardziej. Sola Fide to też dość szybka gra, której rozgrywka powinna zamknąć się w 30-45 minutach, ciekawie realizująca temat ścierania się wpływów dwóch frakcji religijnych. Na kartach znajdziemy postaci historyczne i nieco „tekstu a’propos”, ale ostatecznie to dość abstrakcyjna pozycja. Podoba mi się walka na kilku frontach jedocześnie. Solidny, przemyślany, zwarty, choć niezbyt trudny tytuł.

 

Gads Hill 1874 (gra dla 2 do 4 graczy od wydawnictwa Clicker Spiele, której autorem jest Stephan Riedel; gra dwujęzyczna angielsko-niemiecka)

Całkiem ciekawy pomysł na grę. Gracze starają się zrekonstruować tytułowe miasto; to jak wyglądało ponad sto lat wcześniej. Posiłkują się strzępkami informacji ze starych gazet, rejestrów, plotek – przedstawionych na kartach. W ten sposób określają kilka możliwych lokalizacji poszczególnych budynków oznaczając je żetonami, a następnie z pomocą kolejnych wskazówek zawężają pola poszukiwań. Trzy rodzaje kart wprowadzają też pewne relacje między położeniem poszczególnych budynków, które pozwalają na pewne logiczne wnioskowanie, w którym miejscu dany budynek stał. To gracze decydują ostatecznie jakich informacji użyją, tak by uzyskać jak najwięcej punktów zwycięstwa, otrzymywanych za dostarczenie wartościowych informacji, co do kształtu miasta. Gra daje pole do ciekawej rywalizacji z przeciwnikami. Do tego czuć klimat opuszczonego miasteczka na Dzikim Zachodzie, z jego saloonem, szeryfem i przejeżdżającym pociągiem. Rozgrywka jest fajną zabawą. Spodobał mi się element logicznej łamigłówki, zabawa w eliminację i bardzo ładne wydanie. Ciekawe jest kombinowanie, jak wykorzystać posiadane na ręku informacje na swoją korzyść, a zaszkodzić innym; z drugiej strony coś mnie w tym wszystkim nieco drażniło. Może to, że w dalszej części rozgrywki karty, których tekst zaprzecza sytuacji na mapie nie mogą zostać już zagrane, i przez ten fakt gubimy nieco klimat rekonstruowania westernowego miasta? Zdecydowanie chcę jeszcze zagrać. Podoba mi się koncept tej gry.


Sugi
(gra dla 2 do 5 graczy od wydawnictwa GDM Games, której autorem jest Victor Samitier)

Gracze starają się przeprowadzić kolorowe piony przez ścieżki zaczarowanego lasu do świątyni. Na początku rozgrywki gracz dostaje sekretną kartę celu pokazującą najbardziej pożądaną kolejność kolorów pionów trafiających do świątyni. Gracze naprzemiennie zagrywają karty ruchu (strzałki różnych kolorów pionów), które potem są jednocześnie odkrywane, a piony przeprowadzane zgodnie z kolorem i zwrotem strzałki. Jednak gracze mogą też odrzucić karty ruchu, by aktywować ich moce specjalne: obrót kafla lasu, obrót lub odrzucenie karty ruchu zagranej przez innych graczy, wykorzystanie ducha, który blokuje lub przepycha piony na pokręconych ścieżkach lasu – wszystko po to, by zablokować piony nieinteresujących nas kolorów i zrealizować własne zadanie. Rozgrywka przypomniała mi Totem (Tiki Topple), grę, którą bardzo lubię i zawsze świetnie się przy niej bawiłam. Tak też było tym razem. Dwuosobowa, całkiem zaciekła, rozgrywka była jedną z weselszych rozegranych na targach. Podobnie jak w Totemie, gra dwuosobowa jest pojedynkiem, który mamy szansę kontrolować, lecz obawiam się, że w grę wieloosobową wkradnie się już wiele chaosu. Wciąż jest to zabawny, leciutki, relaksujący tytuł. Jednak ponownie, Totem podoba mi się bardziej, choć rozgrywka w Sugi dostarczyła mi kupę radości na targach.


Revenge of the Dictators
(gra dla 2 do 5 graczy od wydawnictwa Black Box Adventures, autorzy:  Bas Damoiseaux,   Bart Latten,   Alina Manzhelevska)

Przyciągnął mnie temat tej gry. Gracze wcielają się w dyktatora chcącego przejąć kontrolę nad światem. Gra rzucała się w oczy na targach, dzięki przebranej w mundury ekipie wędrującej po halach, fajnemu stoisku, ciekawej planszy – mapie i komponentom, np. paszportom określającym specjalną zdolność każdego z dyktatorów. W swej turze gracz może wykonać w dowolnej kolejności trzy różne akcje, związane z dobraniem lub zagraniem karty i podróżowaniem. Rozgrywka jest bardziej zabawą z dużą dozą interakcji. Gracze zagrywają karty, by blokować możliwość poruszania się rywalom. Gracze podróżują przemieszczając się po mapie w swoistym wyścigu, próbując poradzić sobie przy okazji z zagrożeniem nuklearnym. I tu do rozgrywki wchodzą niestety rzuty kośćmi, które już zupełnie kładą dla mnie tę grę. Gra jest wyścigiem, w którym przede wszystkim szkodzimy przeciwnikom; całość jest w ogromnej mierze zależna od szczęścia dociągu kart i rzutów kośćmi. Poza tym: humor, negatywna interakcja, losowość. Gra zupełnie nie w moim typie, ale widziałam graczy dobrze bawiących się rozgrywką.


Cottage Garden
(gra dla 1 do 4 graczy, Edition Spielwiese, autor: Uwe Rosenberg)

Ujj, jak ja chciałam, żeby to okazało się fajne. Coś jak znakomity Patchwork, ale z tematem ogródka. Jak szyć nie znoszę, tak przekopywać ogródek uwielbiam. I tak ślicznie ta gra prezentuje się wizualnie. Ojojoj. Gra jest i może na swój sposób przyjemna, ale brak w niej aspektu ekonomicznego, który tak wyróżniał Patchwork. Brak jakiegokolwiek napięcia. W Cottage Garden gracze, zależnie od położenia kostki-ogrodnika, wybierają kafel z danej kolumny centralnej planszy, następnie umieszczają go na jednej z dwóch plansz swego ogródka. Starają się zapełnić całkowicie obie plansze, lecz w taki sposób, żeby nie zakryć punktujących pól. Po każdym takim zapełnieniu odznaczają punkty na dwóch specjalnych torach i otrzymują nową planszę. I tak w koło Macieju, póki ogrodnik nie okrąży centralnej planszy sześciokrotnie…

W tym ogródku wieje nudą, to jest zabójczo spokojny ogródek. Są w nim nawet koty, które pełnią z grubsza funkcję pojedynczych łatek z Patchworka. I nic poza tym. Czy Uwe Rosenberg widział kiedykolwiek kota w ogródku?? Kot w ogródku nie leży plackiem wypełniając pustą akurat przestrzeń między grządkami. Kot w ogródku poluje, kopie dołki, niszczy rabatki, łazi po drzewach, skacze na kwiatki, gania własny ogon wokół rozkwitłych lilli. Cokolwiek, byle coś się działo. Ech, zmarnowany potencjał kota w ogródku. Zbyt lekkie, nudnawe, bez iskry. Nie przekonałam się do Cottage Garden, tyle słowem podsumowania.

To był bardzo subiektywny wybór, myślę, dość różnorodnych gier rozgrywających się na planszy, z tegorocznego Essen. Nie znalazłam wśród nich dla siebie żadnej rewelacji. Wiele tytułów, które w tym roku poznałam oceniłabym może na 6, najwyżej 7, w skali BGG; wiele tytułów to gry dobre, porządne, solidne, ale właśnie bez jakiejś szczególnej iskry. Ciągle liczę, że taki tytuł jeszcze wypłynie spośród gier cięższego kalibru. Na razie mogę Wam tylko bardzo polecić nową, drugą edycję Vanuatu, wydaną w tym roku przez Quined Games, bo jest to jedna z moich najulubieńszych gier i myślę, że zadowoli też bardziej zaawansowanych graczy. Żeby nie kończyć tego wpisu zbyt smutno, zapraszam na jutrzejszy wpis o grach karcianych – gdyż tutaj było ciekawiej. Może też coś Wam wpadnie w oko.

Na deser, zapowiedź gry przyszłorocznej, która pojawi się na Essen 2017. Lisboa, wyczekiwana gra Vitala Lacerdy. To gra o odbudowie miasta po wielkim trzęsieniu ziemi z 1755 roku.

Autor przedstawiał prototyp na stoisku Eagle-Gryphon Games. Bardzo ucieszyłam się, że mogłam porozmawiać z autorem, uścisnąć mu dłoń, powiedzieć jak bardzo cenię The Gallerist i przede wszystkim posłuchać jak z naprawdę wielkim zaangażowaniem opowiadał o Lizbonie – grze i mieście zarazem, bo w tej opowieści o zasadach rozgrywki przemycił kilka ciekawych historii o odbudowie Lizbony. To wszystko będzie miało pewne odzwierciedlenie w toku rozgrywki, karty zawierać będą drobne informacje historyczne, kafle – ryciny prawdziwych budynków miasta. Wszystko rozegra się na prostopadłej siatce ulic miasta, gdyż odbudowy Lizbony dokonywano według starannego planu, w którym określono nawet rodzaj biznesu prowadzonego na każdej ulicy. Gracze wcielają się w arystokratów używających swoich wpływów do rekonstrukcji miasta, muszą zadbać o odbudowę i jej finansowanie, poparcie polityczne, produkcję dóbr. Wygląda na to, że wszystko pełne jest wzajemnych zależności i powiązane ekonomicznym mechanizmem. Całość oprawy graficznej utrzymana jest w biało niebieskiej tonacji mozaik złożonych z kafli azulejos, tak typowych dla Lizbony. Jedyne czego nieco się obawiam po obejrzeniu prototypu to czytelność planszy, która obfituje w detale. To wszystko przypomniało mi jak bardzo cenię w grach dobre oddanie tematu i jak cenię autorów, którzy nie traktują tematu gry po macoszemu, lecz angażują się sercem w stworzenie swojego dzieła. Nastawiam się więc na bardzo dobry tytuł za rok.

0 Udostępnień