Perełki w kolekcji. O pasjonatach i poszukiwaniu
W dzisiejszych czasach wszystko zdaje mi się wtórne i przetworzone. Ludzie stają się wygodni. Już nie poszukują samodzielnie, a często zdają się na odkrycia innych. Masa internetowych ułatwień filtruje sieć i wypluwa to, co najpopularniejsze. Czytamy i znajdujemy to, co inni już przeczytali i znaleźli, polubili i polecili dalej. Nie sięgamy do oryginału, nie docieramy samodzielnie do początku. Wielka to strata, gdy wygoda zajmuje miejsce samodzielności.
Zastanawiam się ile dobrego, a ile złego robią recenzje. Gry, i wrażenia z nich, podane na tacy. Zdaję sobie sprawę, że to dość przewrotne. Jednak właśnie tak przewrotnie zaczynam myśleć o grach, gdy czytam którąś z kolei entuzjastyczną recenzję, moje oczekiwania co do gry szybują do tak nienaturalnego poziomu, że zderzenie z rozgrywką w dany tytuł może być już tylko bardzo bolesne. Bo gra nie ma już szans tak mnie zachwycić. Paradoksalnie, przeczytanie zbyt wielu bardzo pochlebnych opinii o grze, obniża moje zainteresowanie. Co innego, gdy gra doczekała się zaledwie jednej czy dwóch recenzji, gdy mam szansę zachować jeszcze poczucie niezależnego jej odkrywania. Czy ja jestem jakaś dziwna? Jeszcze inaczej jest, gdy sama dzielę się rozentuzjazmowaną recenzją jakiegoś nowo poznanego tytułu, gdy aż brakuje mi słów, by opisać jak bardzo doskonała jest ta gra. I wtedy zapala mi się ostrzegawcza lampka: czy te achy i ochy nie odbiorą komuś radości z indywidualnego odkrywania gry. Zdecydowanie jestem dziwna.
Z poznawaniem nowych gier jest trochę jak z poznawaniem nowych miejsc. Można jechać sobie w podróż zabierając przewodnik i czytając zawczasu wszystkie ostrzeżenia i zalecenia innych podróżników. A można jechać sobie z głupia frant, nakreślając tylko zarys planu i wchodząc na jakąś niewydeptaną ścieżkę. Jakie to są emocje, gdy człowiek nie wie za dużo o terenie po którym się porusza i odkrywa naraz w samym środku puszczy przepiękne jezioro. Wtedy takie jezioro jest już nasze, własne. Powiemy o nim innym i podzielimy się wrażeniami; pokażemy do niego drogę, ale na zawsze zostaniemy z poczuciem, że to nasze własne odkrycie. Przygoda z odkrywaniem gier jest bardzo podobna: te samodzielnie wyłuskane tytuły dostają jakiś dodatkowy walor. We wszystkim dobrze zachować równowagę, czyli być po trosze odkrywcą i po trosze naśladowcą. Gry planszowe są jednak pasją, która świetnie pasuje do ludzi z żyłką odkrywcy.
Większość świetnych gier poznałam tylko dzięki temu, że ktoś je polecił, opisał i zaraził mnie swoim zainteresowaniem. Ale mam szczególny sentyment do tych, które namierzyłam sama w odmętach BGG lub jakiegoś konwentu. Wcale nie muszą być aż tak wybitne, czasem wystarczy, że są po prostu dobre i unikalne. Albo dobre i niedostępne, przez co zmuszona jestem narysować i wyciąć je sobie sama. Albo dobre i zdobyte w jakiś przedziwny sposób. Albo po prostu takie, których świat nie docenił, i tak naprawdę tylko ja się na nich poznałam przecież… Często takie właśnie tytuły, bardziej niż te znane i mistrzowsko zaprojektowane hity, stają się perełkami w mojej kolekcji.
Zupełnie nie przekonują mnie wersje deluxe, czy ekskluzywne dodatki z kickstartera. Nie umiałabym natomiast rozstać się z grą, która wiąże się dla mnie z ciekawą historią.
Razu pewnego napatoczyłam się na interesującą grę logiczną na znanych światowych targach. Po pierwszej rozgrywce zapragnęłam ją kupić w te pędy, lecz okazało się, że wyprzedała się pierwszego dnia. Niedostępność tytułu tylko podnosi jego wartość i nie umiałam już o nim nie myśleć. Do tego stopnia, że pojawiłam się przed stoiskiem wydawcy jeszcze ostatniego dnia targów, z idiotycznym pytaniem, czy gra nadal jest wyprzedana. Nadal była. Poradzono mi przyjść przed zamknięciem, gdyby ktoś nie zgłosił się po kopię z przedsprzedaży. Również ta próba spełzła na niczym. Smutna bezgranicznie odeszłam w gąszcz hal, lecz wtem słyszę, że ktoś mnie woła. –Wait, wait! – To ten miły Francuz ze stoiska – Poczekaj, dam ci swoją kopię… Tak zdobyłam limitowaną drewnianą edycję Haru Ichiban.
Innym razem zaciekawiłam się dla odmiany epickim tytułem, traktującym o prawdziwych wydarzeniach na meksykańsko-amerykańskim pograniczu. Polityczne knowania, historyczne postacie, brutalne zagrywki. Przebrnęłam przez instrukcję i zorientowałam się, że bez tematyczno-historycznego wprowadzenia nie da się zaprezentować tego tytułu współgraczom. Czego ja się nie naczytałam w temacie! Jak ja się przygotowałam. Mój wykład z historii Meksyku wyczerpał i temat, i słuchaczy. Padli wszyscy, nikt nie miał siły już grać. Tak zraziłam wszystkich wokół do Pax Porfiriany. A gra jest przednia, naprawdę. Tyle, że wciąż, nikt oprócz mnie, nie ma sił jej docenić.
Kiedyś na pewnej wyprzedaży przebierałam w wielkim koszu z pudełkami gier, jak w jakimś ciucholandzie. Przyciągnął mnie wzrok Beduina na okładce małego pudełka. Gierka wyglądała na fajną, taka niewielka karcianka, tylko… no dramat: to wersja niemiecka z masą tekstu na kartach. Na niemieckich napisach to nikt w to ze mną w życiu nie zagra. Dzięki tłumaczeniom i plikom z BGG udało mi się ją odtworzyć, wydrukować i wyciąć w wersji polskiej i super kompaktowej. Teraz moja własna wersja Targi w maciupeńkim złotym pudełeczku po pralinkach zajmuje najwyższą półkę regału z grami.
Ciekawa jestem, czy też macie takie gry, które darzycie jakimś specjalnym sentymentem. Ile z takich samodzielnie wyszukanych tytułów okazało się rzeczywiście wartymi uwagi. Może w ogóle inaczej rozumiecie pojęcie perełki i stają się nią dla was tylko gry wydań kolekcjonerskich lub zupełnie niedostępne już na rynku? Albo może po prostu chcecie się podzielić historią o jakichś sympatycznych Francuzach, to zawsze mile widziane. W każdym razie, ciekawa jestem waszych przygód z tworzeniem swojej kolekcji.