Virtù przedpremierowo – garść spostrzeżeń po pierwszej rozgrywce
Virtù – sztuka rządzenia to gra, w której gracze rywalizować będą o wpływy w XV-wiecznych Włoszech, reprezentując jeden z możnych rodów tego okresu: Sforzów, Aragonów, Medyceuszy, Dożów oraz Borgiów. Gra wydana zostanie w tym roku w polskiej edycji przez wydawnictwo Portal Games, a ponieważ mam okazję przyjrzeć się jej już teraz, przedstawiam dzisiaj dosłownie kilka pierwszych spostrzeżeń na jej temat. Bo jest to gra dość nieszablonowa.
- [Materiał reklamowy jak się patrzy] Grę otrzymałam do recenzji od Wydawnictwa Portal Games. Wydawnictwo nie miało wpływu na treść tego wpisu.
Pierwsze spostrzeżenie jest takie, że Virtù to nie jest do końca takie typowe euro. Otóż ścieramy się tutaj na planszy – mapie Włoch, próbując podbić (żołnierzykami) lub przejąć (dyplomatycznie) kontrolę nad kolejnymi miastami. Rozgrywka jest więc już z założenia mocno interakcyjna. Zwolennicy area control, przemieszczania wojsk, bitew (oraz szpiegów!) się ucieszą. Wstrzymajcie się jeszcze z tą uciechą…
Cały mózg tej operacji podbijania, przejmowania i ogólnie obrastania w punkty prestiżu znajduje się na planszy gracza – planszy rodu z polami akcji zorganizowanymi w formie rondla. To już typowo eurogrowy mechanizm, wymagający od grającego zaplanowania kolejnych i kolejnych ruchów i akcji. Karty postaci (naszego rodu i dworzan) oraz kafle wpływów (zajętych miast lub zdobytych tytułów) okalają tę planszę z akcjami i zapewniają zasoby dostępne dla gracza w trakcie rozgrywki. Szkopuł w tym, że zaraz po użyciu pojedynczego zasobu taką kartę lub kafelek należy obrócić na stronę z wyczerpanymi zasobami. Ruch znacznika akcji wokół koła akcji udostępnia nam na nowo zużyte karty i kafle, lecz prawda jest taka, że natychmiast je zużywamy. Przypomina to czasem gonienie w piętkę. Drugie spostrzeżenie jest zatem takie, że ta gra jest piekielnie trudna w rozgrywce…
Trzecim spostrzeżeniem jest to, że trudność rozgrywki leży nie tyle w szybkim wyczerpywaniu się potrzebnych zasobów, co w konieczności samodzielnego zorganizowania sobie rozmieszczenia pól akcji. To właściwie sedno tej gry: takie zbudowanie rondla akcji, by miało to jakiś sens i cel… Nadrukowane na planszetkach symbole akcji możemy bowiem zakrywać kartami z symbolami akcji według własnego widzimisię. Zgranie tego wszystkiego: następstwa pól po sobie, ponownego używania zasobów, reagowania na akcje przeciwników jest wyjątkowo ciężkie.
Czwarte zaskoczenie jest takie, że w pudełku znajdziemy dwie instrukcje: jedną dla gry 3- 5 osobowej; drugą do gry w parze. Rozgrywka 2-osobowa jest istotnie różna od wieloosobowej. Uciekają nam z niej całkiem fajne karty bonusów patronackich i w ogóle cała akcja mecenatu, czyli wspierania artystów i postępu na torze patronatu, który w grze na więcej osób przynosi punkty prestiżu oraz jest jednym z warunków zakończenia gry. Uciekają też sojusze z zagranicznymi mocarstwami zapewniające tak wsparcie, jak i punkty. Zamiast tego… pojawia się planszetka wpływu, na której rywalizujemy o pozyskanie wpływu i zawarcie sojuszy z pozostałymi włoskimi państwami-miastami: Florencją, Rzymem i Wenecją. To takie przeciąganie liny, które bardzo lubię w rozgrywkach dwuosobowych. Rozgrywka dwuosobowa jest starciem dwóch potęg: królestwa Francji łaknącego odzyskania swych wpływów w Neapolu oraz królestwa Neapolu zdeterminowanego bronić swych terenów. To rozgrywka lekko asymetryczna, oparta o prawdziwe wydarzenia historyczne.
No właśnie, piąte zaskoczenie jest takie, iż Virtù jest grą mocno osadzoną w temacie: gracze rywalizują o przewagi polityczne i wpływy w podzielonych Włoszech, dyplomatycznie i wojskowo (z dużą pomocą intryg), tak jak miało to miejsce w XV wieku. W instrukcji znajdziemy krótki wstęp historyczny, i nawet grafiki kart mają tego „renesansowego” ducha. W grze możemy nawet wspomóc się kartą odpustu, pozwalającą odkupić grzechy (inaczej mówiąc słabe planowanie w poprzednich rundach).
Virtù to w pierwszym wrażeniu gra mocno akcentująca podbój i rozprzestrzenianie się na mapie, ale stawiająca równie mocny akcent na sprawne planowanie i zarządzanie swoimi akcjami i zasobami. To ostatnie sprawia dużą trudność. Tu rodzi się pytanie, czy zwolennicy dużej interakcji i toczenia wojen na mapie znajdą w sobie na tyle dużo cierpliwości, by mozolnie planować kolejne drobne zmiany w rozmieszczeniu pól akcji swojej planszy. Oraz czy introwertyczni eurogracze cieszyć się będą dość konfrontacyjnym charakterem tej rozgrywki. To gra dla wszystkich, czy dla nikogo? Czy Virtù nie jest jednak grą zbyt wymagającą, by dawać jaką taką satysfakcję z rozgrywek? Czy bijatyki, czyli podbój kolejnych miast z użyciem wojsk, nie dyplomacji – nie są jednak zbyt kosztowne, by były opłacalne? Czy rozgrywka bez bijatyk nie jest jednak zbyt nudna? I dlaczego kolor bursztynowy stanie się Waszym znienawidzonym kolorem – o tym właśnie zamierzam pisać w pełnej recenzji tej gry. Na którą zapraszam w przyszłym tygodniu. Na razie zostawiam Was ze zdjęciami z dwóch pierwszych rozgrywek.